Niedługo pójdę do sklepu i kupię
dwadzieścia złotych balonów. Napełnię je helem i swobodnie wypuszczę w
mieszkaniu na dziesiątym piętrze. Tyle sznurków, ile lat, ile wiosen, lat,
jesieni i zim przeżytych. Będą nowobogacko połyskiwać, odbijając światło pięciu
jarzeniówek w peerelowskim żyrandolu. Usiądę sobie w fotelu, tym, którego
wnętrze kołysze się na boki i patrząc na niebo w końcu nie będę się katować
żadną ciemną chmurą wiszącą mi nad głową. Po prostu żadnej tam w końcu nie
będzie.
Szkołę planuję tak ładnie trzymać
za rączki i nóżki w kupie, jak w poprzednim semestrze. Parę delikatnych
przekrętów, strategia w rozplanowaniu miejsc na sali egzaminacyjnej i kilka
uśmiechów do odpowiednich osób – pierwsze terminy moje. Tak samo jak mój będzie
uniwersytet ekonomiczny, mam nadzieję. Co do tego drugiego kierunku akurat nie
zapeszam, jak się ułoży, tak będzie, priorytetem pozostanie jednak dogonienie
psychologicznego magistra.