Przez
ostatnie tygodnie – miesiące? – nauczyłam się zagłuszać emocje. Otępiam je
codziennymi zajęciami, aby uśmiech nie schodził mi z twarzy. Mam wrażenie, że
to nawet pomaga, baa, jestem tego pewna! Walczę ze słabościami dla samego
uśmiechu, dla zmuszenia się do pozytywnych uczuć każdego dnia. Zakrzepłą krew zmywam
wieczorami wacikiem wyciąganym z pudełeczka mogło
być gorzej i zaklejam plastrem za
chwilę będzie lepiej.
Ale, jak wiadomo, czasem trzeba popuścić wodzę markotnej melancholii zakrapianej tęsknotą za tym co było, a już nie wróci i wylać z siebie potoki niezrozumiałych słów. Zazwyczaj mi to pomaga, czuję się lżejsza o kilka kilogramów ciemnych, burzowych myśli. A sens wrzucania tego tutaj? Hm, chyba mam ochotę pochwalić się twórczymi wycinkami z opowieści, które piszę. Na publikacje całości nie mam jeszcze odwagi, więc podaję Wam na tacy te malutkie kąski ;)