Dotykam swoich nagich dłoni i nie wiem o czym myślę. Zbieram
wewnętrzny harmider, formuję z niego kulę i próbuję wyjąć coś sensownego. Znowu
zerkam na palce, nadgarstki, rozciągam mikromięśnie. Zawsze były takie pełne inspiracji, te
dłonie, wisząc w niespokojnym oczekiwaniu nad klawiaturą. Teraz jedynie lekko
się trzęsą.
Gdynia już po raz drugi przywitała mnie tak samo mocno, z
przytupem bez przytupu i poklaskiem bez poklasku. Zdecydowanie ładniej wygląda
latem, chociaż ciepła jest cały rok. Dwudzieste urodziny przeżyłam na
urodzinach innej osoby, ale jakoś do końca nie żałuję, może tylko niektórych
aspektów tego wydarzenia.
Pogoda była jednocześnie kiepska i wyśmienita. W pierwszy dzień słońce delikatnie przypiekało plecki, kiedy siedziałyśmy na plaży i tępo patrzyłyśmy w morze, marząc już o jakimś sensownym obiedzie. Kolejne godziny to tylko szarobure chmury, wymiennie z buroszarymi. Nie padało jednak, a to najważniejsze – dla włosów, skóry i paznokci blablababa.
Spoglądam w Twoje oczy i nie wiem co mówię. Gładzę Cię
słowami przetykanymi śmiechem, doprawiam zadziornymi komentarzami i szorstkim
zachowaniem. Wiesz co z tym zrobić, prawda? Wkładasz pazury między moje żebra i
ściskasz tak długo, aż sama przed sobą przyznaję się, że czarna ciecz
wypływająca spod Twoich palców to wcale nie smoła, a zwykła obronna żółć, którą
próbuję zakryć wszystkie swoje lęki.
Pełnia głupoty, jaka dorwała mnie i Suzankę w Sopocie była
bezsensem kopytkującym w ładnych butach i sukienkach lekko nakrapianych piwem.
Balet był krótki, nietreściwy, acz ciężki – taka zupa z dużą ilością
ziemniaków. Niby jesz ze smakiem, a kilka łyżek później czujesz się jak tuczona
gęś, przez którą w końcu i tak wszystko przepływa. Chociaż u nas okrzyk: Jedziemy na Sopot! jest bardzo
legendarny, to w rzeczywistości niewiele ciekawego z tamtego wieczoru
wyniosłam.
Hm, należy tutaj wspomnieć o misiu moim złotym, kuleczce
najukochańszej! Olciu, za ten piękny czas, grację we wkurwieniu podczas
sobotniego wieczoru i różnych innych przygodnych żarcikach, mucikach pilocikach
– wielkie dziękówki :* Żaden inny patus nie ośmielił się jechać ze mną na drugi
koniec Polski, aby zachlać mordkę z okazji urodziny przez trzy dni. Kochajmy
się nadal, długo i mocno.
Oddychamy jednym powietrzem, a tyle oddechów nas dzieli,
tyle powiewów wiatru dotyka mnie, a Ciebie jedynie niedostrzegalnie muska po
karku. Lubię tą inność, daje mi bezpieczeństwo. Za kilka chwil dam radę ją znienawidzić,
bo chciałabym być skórą na skórze, językiem na języku, kieliszkiem przy ustach,
papierosem w dłoniach, nawet tym białym filtrem tak ostentacyjnie pstrykanym na
koniec.
W głowie dalej morze, eutanazjum i hera koka hasz lsd.
Pożyję sobie tymi myślami trochę, to zawsze ogrzewa.
Czasem słońce, czasem deszcz. Chciałabym się poopalać.
OdpowiedzUsuńJuż udało mi się przestać to nucić. Musiałaś mi o tym przypomnieć? :D
Nie do końca wiem jak powiązać pierwszą część postu z drugą ... ale skoro w głowie entuzjazm i lsd to jest spoko :)
OdpowiedzUsuńZe mną ostatnio jeden Hiszpan podzielił się jednym z pięknych przybytków wymienionych w piosence :) Pozdrawiam!
Tak więc wszystkiego najlepszego!
OdpowiedzUsuńSzczęśliwości wiele. I spokoju. Nie tego nudnego jednak, a tego, który daje poczucie, że wszystko dobrze jest.
OdpowiedzUsuńA piosenkę nareszcie odsłuchałam, bo mnie opowieściami o niej bombardują od jakiegoś czasu i się dziwią, że jak to nie znam :)
I ta piosenka! :D Ta historia po nocach się śni :P
OdpowiedzUsuńOj śniłoby mi się to długo, gdybym tylko miała z kim spełnić takie marzenie i spontanicznie pojechać nad morze ...
Morze, opalanie, urodziny - piękny krajobraz :) Wszystko zaprawione nutką śmiechu, sentymentu, zadziorności. Mieszkanka idealna - na zdrowie :D
OdpowiedzUsuńOjj też bym pojechała nad morze :p zazdroszczę takiego wypadu ;)
OdpowiedzUsuń