Śniło mi się dzisiaj tyle głupot, że ciężko zmieścić to w
jakimkolwiek wpisie, nie wspominając już o wyobrażeniu sobie tego ogromu. Jednak
jeden sen bardzo głęboko utkwił mi w pamięci i dał powód do logiczniejszego
myślenia o poranku. Mianowicie było to tak: facet mojego życia (doskonale znam
imię, nazwisko i wymiary, szkoda tylko, że on nadal nie zna moich - mniejsza) i
ja w pięknym, czarnym audi, gnamy sobie po ulicach gorącego miasta, a w
głośnikach zalatujące już po wielokrotnym przesłuchaniu przez fanów rmf maxx i
eski kiczem We Own It. Jak wiadomo kawałek był na soundtracku Szybkich i
Wściekłych, także jechać musieliśmy jak w tym filmie – szaleńczo i agresywnie.
Ale, ale, przechodząc do sedna sprawy – stajemy gdzieś na jakimś opuszczonym
parkingu i pijemy drina fifty fifty cola i wódka. Wtedy facet mojego życia
mówi, że jutro już nas nie będzie. (Tutaj wycinam dużą część snu, w której dużo
płaczę i dużo proszę go, żeby nie pierdolił głupot). Kończymy drinka, palimy
papierosa, a potem on pyta co chce robić przez moje ostatnie dwadzieścia cztery
godziny życia.