Ostatnie słów kilka o moich wakacyjnych przygodach. Pierwszy września już jutro, dlatego rzucam Wam taki ostatni smaczek. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie ;)
Słyszeliście kiedyś legendy o Mielnie?
Słynne slogany Mielno niszczy
każdego, Mielno-Inferno, Mielno polską Ibizą? A
może ktoś z Was był w tym nadmorskim kurorcie wiecznej imprezy, gdzie wiek
plażowiczów rzadko przekracza trzydziestkę, restauracje nie sprzedające
alkoholu to miejsca opustoszałe, a cena hot dogów podwaja się po godzinie
dwudziestej drugiej? Cokolwiek by o Mielnie nie mówili to, uwierzcie mi na
słowo, na pewno prawda. Mieszkając tam sobie przez dłuższy okres czasu niż
typowy plażowicz przekonałam się, że nawet najbardziej pojebane pomysły są do
zrealizowania (szczególnie po alkoholu, którego w Mielnie nigdy nie zabraknie).
Zacznijmy jednak od początku…
Luty, może marzec tego roku. Jeden z
wieczorów, kiedy odpuszczam sobie naukę do matury – zazwyczaj polegającą na
gapieniu się w komputer z książkami otwartymi na biurku – i idę sobie na mały
melanżyk. Agnieszka, człowiek mój najlepszy, jest przy moim boku, jak zawsze,
kiedy trzeba coś spsocić. Jeden łyczek, drugi, siódmy, czternasty i właśnie
taką późną, choć ciekawą porą w jej głowie tworzy się idea. Niedopracowany,
niepewny plan wakacyjnego wyjazdu nad morze do pracy. Ot tak, żeby pożyć bez
rodziców, pobalować za własny hajs i budzić się o barbarzyńskiej siódmej rano,
aby zarobić na utrzymanie. Abstrakcja, nie? Przecież w Polsce nie ma pracy, co
dopiero dla licealistek bez doświadczenia, haha dobry żart, no, może najwyżej
załapiecie się na targanie lodówki po plaży i krzyki gotowana kurwurydza (wersja mieleńskich sprzedawców
kukurydzy). Tak nam mówili wszyscy. Moja mama śmiała się, że po tygodniu wrócę
i z radością będę stała w tym jej zimnym i okropnym sklepie, którego serdecznie
nienawidzę. Hejt w opór.
Pod koniec czerwca stwierdziłam
ordynarnie, iż to wszystko pierdolę i jadę, tak na serio. Moja druga połowa
mózgu, Agnieszka, stwierdziła identycznie i kupiłyśmy dwa bilety do Mielna.
Atakowane przez padające ze wszystkich stron śmiechy i chichy, że wrócimy za
tydzień stwierdziłyśmy, że jeśli rzeczywiście tak będzie to chociaż przez
tydzień będziemy bawić się jakby jutra miało nie być.
Wyobraźcie sobie zaskoczenie wszystkich,
kiedy już w pierwszy dzień dostałyśmy pracę. Piękna restauracja przy samiutkiej
plaży, ceny posiłków nie schodziły poniżej dwudziestu złoty, kelnerki
przyjmowały zamówienia z palmtopami w dłoniach, szefostwo miłe i, jakby to moja
babcia powiedziała, światowe… Po prostu miejsce pracy wymarzone. Hajs też w
miarę, taki, żeby nie być zmuszonym do codziennego jedzenia bułki z pasztetem.
Żyłam tam sobie przez cały miesiąc, a
przeżyłam tyle, że mam co wspominać do przyszłego roku. Jeśli chcecie
egzystować nadal w spokoju i odwiedzać renomowane restauracje to lepiej nie
czytajcie ciągu dalszego. Oszustwa piwne, gnijąca chłodnia, ryby rozmrażane
dzięki zderzeniu z podłogą, brudny Seba bez zęba – główny koordynator kuchni
przez miesiąc w tym samym ubraniu, wyścigi pieczarek z rybami po podłodze,
przedstawienia, w których główną rolę grały kukiełki-łososie, jajka wsadzane do
wyparzarki, flaszki pochowane w szatni, soki z Aro podawane pod szyldem Cappy,
szaszłyki ze starym mięsem, kisnący żurek… Mogłabym tak wymieniać i wymieniać,
ale na tym zakończę. I tak pewnie obrzydziłam Wam wszystko jak należy. A
podobno tak jest wszędzie… ;)
Oczywiście poza pracą była druga strona
medalu, a mianowicie życie w Mielnie. Nie mogąc żyć na luzie, jak prawilny
wczasowicz, cały czas gdzieś biegłam. Z pracy na zakupy, z zakupów do domu, z
domu na imprezę, z imprezy do pracy i tak dalej, i tak dalej. Z tego właśnie
powodu nic mnie nie ominęło, bo nieustannie byłam wszędzie. Bajkę, moim zdaniem najlepszy
klub w Mielnie zwiedziłam wszerz i wzdłuż, naprawdę polecam tam wszystko prócz
alkoholu. Tu nie mogę nie wspomnieć ile to razy wraz ze wschodem słońca szłyśmy
z Agnieszką zdrzemnąć się na godzinkę i toczyłyśmy się do restauracji. Nawet
sobie nie wyobrażacie, jak zbawienne było wtedy zarządzenie szefowej, że
pracownicy mogą zjeść porcję zupy za darmo. Rosół na kaca zawsze spoko i byle
do szesnastej.
Balety to jednak nie wszystko – były także
pokazy b-boyów przy plaży (polecam szczególnie dziewczynom, jeden z nich był
taki, że… och!), nocne kąpiele, polowanie na ciekawe promocje w Polo będącym
odpowiednikiem ukochanej przez nas Biedronki, kina milion-d, automaty
wyzyskujące pijanych ludzi, stragany z podróbami, nawet wielka akcja promocyjna
pasztetu podlaskiego czy słynne urodziny Tedego.
Nawiązując do tego ostatniego wydarzenia –
nigdy nie bójcie się robić tego, na co macie ochotę. Już wyjaśniam o co mi
dokładnie chodzi.
Wielokrotnie słyszałam, że dziewczyny
idące same do klubu to coś, co jednak nie przystoi. Że faceci postrzegają je
jako jednorazowe kurwy, które nie mają gdzie spać. Nie rozkminiam, jak to jest
w przypadku innych dziewczyn, ale ja tam nie widzę w tym nic złego. Co więcej –
wolę iść do klubu sama, niż z jakimś kolegą, który ma mnie ratować, gdy ktoś okaże się zbyt nachalny.
Przecież to nic trudnego odejść od takiego delikwenta, czy dyskretnie uderzyć
go łokciem w brzuch. Rozkmina tego typu włączyła mi się, ponieważ właśnie na
urodzinach wieprza, zupełnie przypadkowo i całkowicie w stylu ej, chodźcie z nami, mamy wódę, a
nie mamy dup poznałam Pawła.
Zasadniczo po takim tekście, który jednak brzmiał odrobinę mniej wulgarnie
poszłyśmy z nim i jego dwoma kolegami do ich obozowiska. Tamtej nocy miało
miejsce wiele różnorakich scen i chociaż zaproszono mnie tam w taki
jednoznaczny sposób to i moje majtki, i moja godność pozostały na miejscu.
Wniosek z tego taki, że czasem trzeba
pierdolić historie o strasznych gwałtach na imprezie i zrobić to, na co ma się
ochotę, nawet jeśli mama zawsze przestrzegała przed takimi sytuacjami. W sumie
pod tym właśnie szyldem minął mój miesiąc w Mielnie. Psoćmy, bo możemy, a
rzadko zdarza się, aby ktoś chciał zrobić coś przeciwnego naszej woli. Przecież
niedługo będziemy za starzy - i na wakacyjne prace, i na plażowanie bez końca,
i na poznawanie nowych ludzi na ulicy ;)
KAWAŁEK: GEDZ - GDZIE JEST SIANO
Jak tak mysle o swoich studiach to wydaje mi sie ze chętnie powtorzylabym maturę zamiast rozpoczynać nauke w wyzszej szkole=)
OdpowiedzUsuńNo wiesz piszesz co za problem odejść od takiego delikwenta, jak wcześniej trochę wypiło to jest problem bo niestety nasze ruchy są dużo wolniejsze i tak samo z reakcją na bodźce czasem jest tak, że nie zdążysz się zorientować co się dzieje a już jeden gość obmacuje Cię swoimi łapskami.
OdpowiedzUsuńkolega też opowiadał mi o Mielnie w samych super latywach, też muszę się tam w końcu wybrać :) widzę, że Ty masz wspomnień caaaałe mnóstwo i świetnie! masz rację, kiedy jak nie teraz? :)
OdpowiedzUsuńMoje wspomnienia z Mielna to piękna plaża i Jamno. Kiedyś przyjeżdżało dużo mniej turystów, to i plażę było widać ;)
OdpowiedzUsuńNa szczęście mnie nie ciągnie do takich letnich "kurortów" ;) Wolę takie moje samotnie-bez tego wszystkiego dookoła ;)
OdpowiedzUsuńJak widzę, spędziłaś tam cudowny miesiąc ;) Za rok sama będę szukać pracy, możliwe, że też będę zmuszona gdzieś wyjechać. Fajnie by było :p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
W Mielnie na wakacjach byłam po maturze. :D
OdpowiedzUsuńI to były jedne z najbardziej szalonych-alkoholowych wakacji w życiu. :D
O Mielnie jest tyle legend, że trudno zapamiętać je wszystkie. Byłam tam tylko przejazdem, jako, że byłam na wakacjach typu "objazdówka". Fajnie Wam się trafiło z tą pracą, ekstra sprawa ;D Jeśli chodzi o jedzenie... większość knajp czy restauracji ma swoje ciemne sekrety, które zna tylko i wyłącznie załoga, ale jeśli mielibyśmy wybrzydzać i szukać takiej idealnej, to wszyscy padlibyśmy z głodu xD
OdpowiedzUsuńMiesiąc w Mielnie byłby cudowną sprawą. Ja spędziłam tam w tym roku tylko 4 dni, ale za to cholernie niezapomniane. :D A legendy - uśmiechnę się tylko znacząco.
OdpowiedzUsuńo, a mnie się marzy właśnie takie spędzenie wakacji :D w przyszłym roku, jeśli nie wypali plan numer jeden, uderzam na trzy miesiące nad morze ;)
OdpowiedzUsuńGdzie dokładnie pracowałaś w Mielnie, można wiedzieć? ;>
OdpowiedzUsuńA Mielno to najlepsze miejsce do imprezowania! I fakt, trzeba olać wszystkie legendy, ja tam sobie wyszłam z klubu z jakimś gościem i jakoś, tak jak to powiedziałaś, moje majtki i godność pozostały na swoim miejscu. Chociaż tamtej nocy była akcja pod Bajką i miałam przejebane u znajomych, bo mnie szukali po całym Mielnie :D ale jest co wspominać. Za rok planuję pracować tam na wakacje!
Dokładnie. Chcę czegoś nowego od Małpy, bo już wszystko przesłuchałam wzdłuż i w szerz.
UsuńMożliwe, że kojarzę. Może się tam nie stołuję, ale wiem gdzie jest :D jakiegoś chłopaka pobili. Pamiętam jak przyszłam to leżał w ogromnej kałuży krwi, aż ciary mnie przeszły. Dobrze, jak nic nie znajdę to liczę na Ciebie z tą pracę :D
Chyba poznawać nowych ludzi można wszędzie, nie tylko w Mielnie na wakacjach ;)
OdpowiedzUsuńChyba sobie wydrukuję ostatni akapit, tak bardzo mi się podoba :D W Mielnie jeszcze nie byłam, wolę jednak Ibizę :D
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że można powiedzieć, że nudna ze mnie dziewczynka, ale mnie właśnie takie akcje już nie bawią. Mam na koncie "sezonówkę". Ale jednak chyba zdziadziałam do reszty, bo po ponad połowie miesiąca miałam już dość codziennych imprez. Jednego dnia czułam się słabo - brało mnie przeziębienie i odpuściłam sobie jedną z piana party. Położyłam się do łóżka i nareszcie mogłam przeczytać w spokoju całą książkę. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo imprezowanie nie jest już dla mnie. :) Ale nie uważam, że coś tracę. Ja wolę spędzać czas z grupką osób w kameralnym gronie, kiedy można się pośmiać, poopowiadać ciekawe anegdotki, razem zapracować na wspomnienia. Bo z tego nadmorskiego czasu wszystkie noce mi się zacierają, każda była prawie taka sama, choć, do cholery, nie wypiłam ani kropli alkoholu i powinnam pamiętać wszystko. Owszem, super było kiedy wraz z koleżankami kąpałyśmy się w morzu nocą, kiedy wybierałyśmy się na nocne poszukiwania najtańszego kebaba. Pierwsza piana party to też cos niesamowitego. Jeszcze do niedawna mogłam pierwsza wchodzić do klubu i ostatnia z niego wychodzić. Dziś mi szkoda nocy na taką rozrywkę. Kocham ludzi, ale nie taki ich natłok. :)
OdpowiedzUsuńW Mielnie jednak nie byłam.
"Nudna" w sensie, że mało rozrywkowa w takim pojęciu tego słowa, jakiego zazwyczaj się używa. Nie zaś w takim sensie, że się z nią wytrzymać nie da, bo tak przynudza. ;)
UsuńP.S. Pianę polecam, jak niestraszne Ci zimno. Podczas zabawy jest ciepło, ale wracać nocą będąc całą mokrą - masakra. ;) Zwłaszcza, że nad Bałtykiem noce zazwyczaj są chłodne.
Piękna historia :) Swoją drogą zawsze mnie intryguje "dlaczego akurat to miasto" ... jest wiele magicznych i dziwnych miejsc. Ale przeciętny człek słysząc "Mielno" przeważnie drapie się po głowie zastanawiając się gdzie to jest.
OdpowiedzUsuńJak rzucę studia (pewnie za chwilę) to będę musiał poszukać sobie miejsca do życia. Może wezmę pod uwagę tą polską Ibizę.
Choć wolałbym tą hiszpańską.
Życzę wielu podobnych wspomnień i baw się póki możesz!
Pozdro :)
Dlaczego chcę rzucić studia? A bo już mi się studiowanie znudziło - i stwierdzam, że to nie przyniesie mi upragnionej przyszłości. A za tydzień mam egzamin poprawkowy z fizyki ... jeśli mi nie pójdzie to decyzja będzie prosta - zakończę studiowanie po pierwszym roku.
Usuńja nie słyszałam niczego o Mielnie poza tym, że jest tam mnóstwo imprez i to takie miejsce dla młodzieży typowo :) miałyście szczęście, że pierwszego dnia znalazłyście pracę.
OdpowiedzUsuńdokładnie, powinniśmy robić to, na co mamy ochotę bo potem nie będziemy sobie mogli pozwolić na jakieś odpały, bo nie wypada po prostu...
Z pewnością! Głównie dlatego, że są tam znajomi w sporej ilości :D Tak, tak, na weselu. Ciekawe doświadczenie. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Widzę korzystałaś z wakacji jak należy :)
OdpowiedzUsuń