piątek, 18 kwietnia 2014

3.2 ta zabawa po nocach się śni.

Dotykam swoich nagich dłoni i nie wiem o czym myślę. Zbieram wewnętrzny harmider, formuję z niego kulę i próbuję wyjąć coś sensownego. Znowu zerkam na palce, nadgarstki, rozciągam mikromięśnie.  Zawsze były takie pełne inspiracji, te dłonie, wisząc w niespokojnym oczekiwaniu nad klawiaturą. Teraz jedynie lekko się trzęsą.

Gdynia już po raz drugi przywitała mnie tak samo mocno, z przytupem bez przytupu i poklaskiem bez poklasku. Zdecydowanie ładniej wygląda latem, chociaż ciepła jest cały rok. Dwudzieste urodziny przeżyłam na urodzinach innej osoby, ale jakoś do końca nie żałuję, może tylko niektórych aspektów tego wydarzenia.


Pogoda była jednocześnie kiepska i wyśmienita. W pierwszy dzień słońce delikatnie przypiekało plecki, kiedy siedziałyśmy na plaży i tępo patrzyłyśmy w morze, marząc już o jakimś sensownym obiedzie. Kolejne godziny to tylko szarobure chmury, wymiennie z buroszarymi. Nie padało jednak, a to najważniejsze – dla włosów, skóry i paznokci blablababa.

Spoglądam w Twoje oczy i nie wiem co mówię. Gładzę Cię słowami przetykanymi śmiechem, doprawiam zadziornymi komentarzami i szorstkim zachowaniem. Wiesz co z tym zrobić, prawda? Wkładasz pazury między moje żebra i ściskasz tak długo, aż sama przed sobą przyznaję się, że czarna ciecz wypływająca spod Twoich palców to wcale nie smoła, a zwykła obronna żółć, którą próbuję zakryć wszystkie swoje lęki.

Pełnia głupoty, jaka dorwała mnie i Suzankę w Sopocie była bezsensem kopytkującym w ładnych butach i sukienkach lekko nakrapianych piwem. Balet był krótki, nietreściwy, acz ciężki – taka zupa z dużą ilością ziemniaków. Niby jesz ze smakiem, a kilka łyżek później czujesz się jak tuczona gęś, przez którą w końcu i tak wszystko przepływa. Chociaż u nas okrzyk: Jedziemy na Sopot! jest bardzo legendarny, to w rzeczywistości niewiele ciekawego z tamtego wieczoru wyniosłam.

Hm, należy tutaj wspomnieć o misiu moim złotym, kuleczce najukochańszej! Olciu, za ten piękny czas, grację we wkurwieniu podczas sobotniego wieczoru i różnych innych przygodnych żarcikach, mucikach pilocikach – wielkie dziękówki :* Żaden inny patus nie ośmielił się jechać ze mną na drugi koniec Polski, aby zachlać mordkę z okazji urodziny przez trzy dni. Kochajmy się nadal, długo i mocno.

Oddychamy jednym powietrzem, a tyle oddechów nas dzieli, tyle powiewów wiatru dotyka mnie, a Ciebie jedynie niedostrzegalnie muska po karku. Lubię tą inność, daje mi bezpieczeństwo. Za kilka chwil dam radę ją znienawidzić, bo chciałabym być skórą na skórze, językiem na języku, kieliszkiem przy ustach, papierosem w dłoniach, nawet tym białym filtrem tak ostentacyjnie pstrykanym na koniec.

W głowie dalej morze, eutanazjum i hera koka hasz lsd. Pożyję sobie tymi myślami trochę, to zawsze ogrzewa.

7 komentarzy:

  1. Czasem słońce, czasem deszcz. Chciałabym się poopalać.
    Już udało mi się przestać to nucić. Musiałaś mi o tym przypomnieć? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie do końca wiem jak powiązać pierwszą część postu z drugą ... ale skoro w głowie entuzjazm i lsd to jest spoko :)

    Ze mną ostatnio jeden Hiszpan podzielił się jednym z pięknych przybytków wymienionych w piosence :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak więc wszystkiego najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczęśliwości wiele. I spokoju. Nie tego nudnego jednak, a tego, który daje poczucie, że wszystko dobrze jest.
    A piosenkę nareszcie odsłuchałam, bo mnie opowieściami o niej bombardują od jakiegoś czasu i się dziwią, że jak to nie znam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. I ta piosenka! :D Ta historia po nocach się śni :P
    Oj śniłoby mi się to długo, gdybym tylko miała z kim spełnić takie marzenie i spontanicznie pojechać nad morze ...

    OdpowiedzUsuń
  6. Morze, opalanie, urodziny - piękny krajobraz :) Wszystko zaprawione nutką śmiechu, sentymentu, zadziorności. Mieszkanka idealna - na zdrowie :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojj też bym pojechała nad morze :p zazdroszczę takiego wypadu ;)

    OdpowiedzUsuń

OBSERWATORZY