czwartek, 11 września 2014

3.7 don't think you will forgive you.

Wrrr… Brrr… Grrr!
Do wygenerowania tego wpisu podchodzę już enty raz i ponownie czuję chodzącą po palcach porażkę. Mam już cztery wersje tej opowieści przetykanej przemyśleniami i żadna nie odpowiada w żaden sposób temu, jak to było i sposobowi, w jaki chciałabym to przedstawić. Może chodzi o przerwę, jaką miałam wpisaniu, nie wiem.

Nie dawałam tutaj znaków życia długo, bardzo długo, prawie trzy miesiące. Ludzie znający mnie osobiście wiedzą, że ponownie popłynęłam do polskiej utopii dla pojebanych, jaką w sezonie letnim jest Mielno. Większość z Was jednak nie zna mnie osobiście więc uroczyście ogłaszam, iż czas, gdy nie zerkałam na bloga, spędziłam na całkowitym odmóżdżaniu, zażynaniu wątroby i dręczeniu płuc. Dodatkowo zaprzyjaźniłam się z maściami na zmęczone nogi, kroplami do oczu i antybiotykami w upalne dni. A poza tym przekonałam się, że wyglądając jak gówno (czytaj: kac morderca, dwie godziny snu, oddech zabarwiony czterdziestoma procentami, brudny strój kelnerski i buty, które przetrwały nocny melanż) można zbajerować przeciekawe osoby.


Ale, ale, od początku. Czwartego lipca wyjechałam z mojej dziury rodzinnej do Mielna. Po raz kolejny w ciemno, z bananem na buzi, bo przecież jadę nad mooorze, wyruszyłam szukać pracy. Po raz kolejny praca się znalazła, po raz kolejny żyłam jak księżniczka bez najmniejszych nawet zobowiązań wobec kogokolwiek. Spróbujcie powdychać sobie kiedyś taką wolność i egoizm – pracujesz tylko po to, żeby zapłacić za mieszkanie i jedzenie, a poza tym jesteś na drugim końcu Polski, gdzie szara rzeczywistość nie może złapać Cię nawet za kostkę. Całkowite odcięcie od czegokolwiek.

Poznałam od groma ludzi, ciekawych, dziwnych, intrygujących. Będąc kelnerką w typowym barze mlecznym nie spodziewałam się jakiś ekscytujących doznań, czy mrożących krew w żyłach chwil. Okazało się, że chociaż ani euforii, ani przerażenia nie było, to praca sama w sobie i kontakt z wiecznie pijanymi i wiecznie szukającymi rozrywki klientami był przeciekawy. Przez różne pokrętne rozmowy i stolikowe pogaduchy poznałam R, która mimo siedemnastu lat oddała się większej ilości facetów niż niektóre prostytutki przez całe życie, Holendra, którego wspominanie zawsze przywołuje mi rogala na buzi, T, z którym kłóciłam się niesamowicie często, Basię – młodą mamę zachowującą się jednocześnie odpowiedzialnie, jak i super nastoletnio, Celuś, będącą kucharką z żółtymi papierami, Kubę, który o szóstej rano chodził boso po mieście, mając na ósmą do pracy, Także Tak przez którego musiałam odwiedzić szpital, panią Elę, która wytrzymywała nasze nocno-poranne powroty do mieszkania i krzyki okrutne i tak dalej i tak dalej… Lista tych osób nawet w mojej głowie się nie kończy, a na pewno kogoś jeszcze pomijam.

Odczuwam jednak wewnętrzną potrzebę przyznania się, że popełniłam też ogromnie dużo błędów przez okres pobytu w tej pokręconej, nadmorskiej miejscowości. Brak nudnej codzienności, w której pełno jest chwil na przemyślenie różnych sytuacji zaowocował podążaniem za kaprysami. Straciłam kosmicznie dużą ilość pieniędzy, do której pierwsza w życiu wypłata nijak się nie umywa, a poza tym z rąk mi chyba wypadła stabilizacja i odpowiedź na pytanie co Ty maleńka odpierdalasz?. NIE WIEM, serio.

Druga strona medalu, działająca jak plaster na wszystkie rany powstałe w wyniku ogłupienia życiem, jest natomiast gorąca, ujmująco grzeczna i chociaż czasem pomyli wszystkie ulice swojego ukochanego miasta, daje mi jakąś nadzieję na kawałek prostej życiowej, może nawet zahaczającej o szczęście? Byłoby świetnie, ale nie chcę zapeszać, chociaż pewnie już tysiąc razy to zrobiłam.

Myślę tak o nim teraz, wieczorną porą, w lekkim już letargu sennym i za bardzo nie wiem o co nam chodzi. Czy trasa Wrocław – Kraków jest zapisana w moich liniach papilarnych jako całkowicie sensualny szlak, czy naprawdę ludzie z różnych gór mogą być sobie bliscy? Nie odpowiadajcie mi, sama chce się przekonać ;)

Wszystko bez ładu i składu, doskonale to widzę. Następnym razem będzie o wiele, wiele lepiej, po prostu duża przerwa źle działa na leniwe neurony ;)

PRAWIE TRZY MIESIĄCE ZAMKNIĘTE W JEDNEJ PIOSENCE,
TYYYLE WSPOMNIEŃ ;)

9 komentarzy:

  1. moje leniwe neurony także przewodzą impulsy w rytm tej piosenki. Fajnie, ze wróciłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam więc z powrotem.

    błędy to przecież nieunikniony proces życiowy. A chwila na przemyślenie zawsze się znajdzie - lepiej późno, niż wcale. Teraz chyba takową przeżywasz, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. A też byłam w Mielnie. Możliwe, że minęłyśmy się gdzieś nawet o tym nie wiedząc. :)
    Taka niczym nieograniczona wolność jest fajna, ale do czasu. Bo przecież kiedyś się kończy i wypada to wszystko przemyśleć.

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie to nie masz co narzekać na wakacje, cooo? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przypominasz mi trochę mnie sprzed trzech lat :)
    Najważniejsze, że dobrze się bawiłaś i uwierz, że za jakiś czas już nie będziesz pamiętać o straconych pieniądzach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie czyta się Twój post. Naprawdę, przeczytałam go kilka razy! Chciałabym przeżyć coś takiego. Nabyć doświadczenia. Popełnić kilka błędów, by wiedzieć, czego unikać w przyszłości. Poznać nowych ludzi. Oderwać się od rzeczywistości. Przeżyć jakąś przygodę.
    Jednak mój wiek (i myślę też, że charakter i przyzwyczajenia) na to nie pozwoli.
    Tak czy inaczej zazdroszczę takiej wyprawy. I nie żałuj wydanych pieniędzy. Nie żałuj tego, co się złego wydarzyło, bo w międzyczasie działy się też zapewne wspaniałe rzeczy.
    Pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń
  7. No to trochę się działo. A Twoje wpisy bardzo lubię:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wyszło bardzo ciekawe doświadczenie. :D Trochę tego zazdroszczę pomimo popełnionych błędów, bo bałabym się tak zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam w szarej rzeczywistości codzienności :)
    Zrób za rok taką akcję - wszystkie blogerki jadą nad Mielno i pracują razem i razem zarzynają swoją wątrobę :D

    OdpowiedzUsuń

OBSERWATORZY